[content goes here]

O porażce fantastyki jako gatunku literackiego

Posted on: April 2, 2017

Ostatni tydzień spędziłam żałośnie burcząc i narzekając w domu, trawiona gorączką (to akurat bezczelne kłamstwo) z wiosennym, marcowym zapaleniem płuc (to już nie), nie powinno nikogo więc dziwić, że tak unieruchomiona zapragnęłam odpoczynku, przyjemności i rozrywki (jakich nie mogły mi dostarczyć moje zdradzieckie drogi oddechowe, w każdym razie), co znalazło wyraz w desperackim błaganiu o sprawdzone, przeczytane i wypróbowane rekomendacje książkowe, co z kolei zakwitło i wydało owoc na rozmaitych mediach społecznościowych, które wypełniłam (o, bezsiło! Bezradności!) poirytowanym i obrażonym fukaniem, burczeniem i mamrotem, bo, zasadniczo, większość z tych książek zupełnie nie nadawała się do czytania: i nie mam na myśli w wąskim zakresie, to znaczy, że po prostu nie przypadła mi do gustu, problem tkwił znacznie głębiej, w środkach wyrazu, strukturze i zapamiętywaniu przez autorkę-narratorkę, z jakiego źródła (któremu przypisywane jest zaufanie bądź nie) pochodzą prezentowane przez nią informacje. Och, wiele jest książek, które po prostu mi się nie podobają, to chyba jasne: ale kiedy książka jest dobra, od razu widać, że jest dobra, i nawet jeśli ja nie mam na nią ochoty, to pewnie gdzieś czeka jakaś przyjaciółka, znajoma, sympatia a nawet stara ciotka mizandrystka, która ją chętnie przytuli: taki bowiem jest los dobrych książek.
Ale fantastyka, bo o fantastyce zasadniczo tu mówię, jest po prostu zła, zła, zła i bez sensu [przy czym nie będę zatrzymywać się nad każdą [nied]-prze/do-czytaną przeze mnie pozycją, bo zwyczajnie szkoda czasu, a poza tym, musiałabym porządnie wszystko przemyśleć, bo czytam ustami, zębami, rozrywając stronę na sztuki, żując, przełykając, i brzuchem i całym ciałem, i mam plamy z literek na bluzeczce i sami rozumiecie (albo nie: ale wtedy zastanówcie, jak i ja się muszę zastanawiać, kiedy to nieintuicyjne)], i nie tylko nie daje najmniejszej przyjemności

(tutaj muszę dodać, że największym rozczarowaniem były dla mnie wszelkiego rodzaju retellingi: bo przecież uwielbiam Susannę Clarke, a gdzieś z tyłu głowy mam wspomnienie “Domu Asteriona”, chociaż oczywiście nikt nie jest jak Borges – ale nie rozpisując się zbytnio – bo i nie ma o czym – te retellingi ballad, legend i historii wnoszą dokładnie tyle, co przeczytanie artykułu w Wikipedii, a czasem nawet mniej – czy też więcej, ale w negatywnym sensie, dodając od siebie pewne novum: zmęczenie – żadnego z nich nie byłam w stanie nawet skończyć, co świadczy wyłącznie o nich: to były teoretycznie książki, które musiałyby mi się podobać, gdyby były dobre)
ale nawet wpędza czytelniczkę w melancholię nad marnowaniem kolejno: możliwości, potencjału, papieru, mojej cierpliwości, czasu.

Ale nie po to tu przyszłam, żeby kopać leżącego (a że fantastyka leży – to przecież widać: nawet moje koty, stworzenia kochane, ale niezbyt mądre, tylko popacały ją po wzdętym trupio brzuchu łapkami i odeszły). Oto: u schyłku tygodnia zaczęłam szukać przyjemności i odpoczynku gdzie indziej – aż sięgnęłam po “Opowieść o Sinuhe” (egipski oryginał, nie powieść Miki Waltariego) w cudownej edycji R. B. Parkinsona i tutaj miały miejsce dwa przełomowe wydarzenia: happy end w moim poszukiwaniu przyjemności i pewne odkrycie: współczesna fantastyka (poza nielicznymi wyjątkami: ale któż jest jak Borges?) nie potrafi osiągnąć tego samego poziomu reprezentacji obcości i inności, mimo kosmitów, elfów, całego sztafażu (ach, sztafaż, to tutaj słowo-klucz!) sztucznych inteligencji, jaki zadowolona czytelniczka bez trudu odnajduje w trochę ponad trzystu wersach “Opowieści o Sinuhe”.

Nie oczekiwałabym rekonstrukcji obcości w aż takim wymiarze – bo byłaby nie do odczytania bez przypisów co najmniej równie długich jak książka – we współczesnej powieści: ale w takim razie trzeba zadać podstawowe pytanie –

Po co w ogóle fantastyka, jeśli prawdziwa przeszłość jest bardziej obca?

Żeby nie być gołosłowną:

The Patrician and Count,
Governor of the Sovereign’s Domains in the Syrian lands,
the True Acquaintance of the King, whom he loves,
the Follower, Sinuhe, says,
‘I was a Follower who followed his lord,
a servant of the Royal Chambers
and of the Patrician Lady, greatly praised,
the Queen of Senwosret in Khnemsut,
the Princess of Amenemhat in Qanefru,
Nefru, the blessed lady.

Regnal year 30, month 3 of the Inundation Season, day 7:
The God ascended his horizon;
The Dual King Sehotepibre
mounted to heaven,
and was united with the sun,
the divine flesh mingling with its creator.
The Residence was in silence,
hearts were in mourning,
the Great Portal was shut,
the entourage was bowed down,
and the patricians were in grief.

Widzicie?

Leave a comment