[content goes here]

***

Posted on: May 24, 2014

Od miesięcy coraz rzadziej mam ochotę pisać o czym innym, niż ciekawe książki, błyszczące rzeczy i spacery do ładnych miejsc.

 

Można mówić, “prywatne jest polityczne”, ale przecież poddawanie się tej politycyzacji prywatnego życia jest od początku skazaniem się na porażkę. To że niektórzy dziwni ludzie, którzy wolny czas spędzają opalając się w żółtawym świetle piekielnych płomieni na leżakach rozstawionych na hałdach siarki, chcieliby widzieć niektóre osoby, jak ciągle tłumaczą się z tego że żyją, tylko dlatego że jakieś większe bądź mniejsze części ich tożsamości są nie po myśli opalających się, nie jest żadnym powodem, żeby tłumaczyć się – więcej, nie jest żadnym powodem, żeby w ogóle wdawać się w dyskusję. W ogóle nie ma żadnej dyskusji: uczestniczenie w wyimaginowanej rozmowie z ludźmi, którzy uważają, że muszę się tłumaczyć z każdego ruchu i usprawiedliwiać za każdą czynność, bo opisuje mnie kilka przymiotników albo rzeczowników, które im się nie podobają, od samego początku jest skazaniem się na porażkę.

Cała dyskusja o tożsamości w ogóle, myślę że od długiego już czasu, nudzi mnie i męczy w taki sposób, który prowadzi do irytacji. Jaki sens ma rozbieranie na coraz mniejsze części swojej seksualności, umieszczanie w oddzielnych przegródkach odseparowanych od siebie obiektów pożądania seksualnego, romantycznego, mentalnego i obiektów pożądania w poniedziałek? Jakie miejsce wszystkie te podziały i kategorie mają w codziennym życiu? Ile razy w tygodniu dzieje się coś, co ma związek z tożsamością związaną z seksualnością właśnie? Myślę, że im częściej człowiek zastanawia się nad tym, jak właściwie się widzi jako jednostkę i zauważa, że sama seksualność zajmuje jedno z ostatnich miejsc w jakiejś “hierarchii” tożsamości, bez względu na to czy się akurat jest w związku czy nie, samo zainteresowanie identity politics i wszystkim, co z tym związane po prostu znika. Inaczej pewnie zdarza się osobom, które jakoś intensywnie uczestniczą w subkulturach związanych z ich seksualnymi tożsamościami, przynajmniej tak sobie to wyobrażam.

Z takim stanem umysłu i w okolicznościach, kiedy szczęśliwie zajmuje mnie mnóstwo ciekawych, pięknych rzeczy, sama myśl że miałabym usiąść i specjalnie otworzyć jakiś portal albo gazetę (czytam tylko “Przegląd”), żeby przeczytać coś głupiego i wyjaśnić, dlaczego to jest głupie i dlaczego nie jestem koniem, to nawet nie chce mi się śmiać, tylko po prostu jest to coś, co zupełnie nie przychodzi mi do głowy.

Chętnie napisałabym tu coś ładnego, o tym, co Janet Flanner widziała w zrujnowanej Warszawie albo o cuchnącej prowincjonalnymi zabawami w okultyzm żenującej fascynacji Mickiewicza towianizmem, albo o tym jak pięknie pisała Osaki Midori, albo że pod domem zakwitły mi irysy i chowa się w nich kot, kiedy wychodzimy na spacer, albo o podróży żony japońskiego dyplomaty przez Europę tuż przed wybuchem drugiej wojny światowej, albo o tym że Herodot kłamał na temat prostytucji sakralnej w Babilonie, albo o pięknych rzeczach na wystawie w Berlinie, albo o japońskich kolażach, albo jak kot Pandzioch zasypia mi na kolanach a koteczka Pingwinka mruczy.

Ale właśnie nie mam jak i kiedy, bo jestem zajęta, bo trzeba zarabiać pieniądze i robić inne rzeczy, bo ktoś czeka a z kimś innym się umówiłam, i kiedy wracam do domu, jestem zadowolona jak tłusty kocur, ale zmęczona i chce mi się spać, i nie piszę nic.

Leave a comment